Skip to main content Scroll Top

86 metrów poniżej morza, czyli motocyklami przez Dolinę Śmierci

Już od samego wjazdu do parku Doliny Śmierci, wiedzieliśmy, że będzie to niesamowita przygoda. Początkowo droga wiła się pomiędzy rdzawo-czerwonymi wąwozami, które chwilę później ustąpiły oszałamiającej przestrzeni Death Valley, z gdzieniegdzie zarysowanymi drogami, zachęcającymi do eksploracji i będącymi obietnicą dobrej zabawy. Jednak zanim dojechaliśmy naszymi motocyklami do Death Valley, czekało nas jeszcze kilka przygód.

Shoshone i niespodziewana wizyta w Tecopa Hot Springs

Z naszego hotelu w Pahrump wyjechaliśmy później niż zawsze. Sporo czasu spędziliśmy na parkingu, naprawiając mojego Pigletka, który od kilku dni dławił się i gasł. Objawy pasowały do uszkodzonego czujnika stopki bocznej, więc postanowiliśmy na początek go odłączyć. To był strzał w dziesiątkę, ale mimo tej niewielkiej usterki, to i tak nasz dzień znacznie się skrócił. Ustawiliśmy jeszcze nawigację na spożywczak, bo w planach mieliśmy spędzić kilka dni w Death Valley, więc prowiant na najbliższe dni był musem i ruszyliśmy prostą po horyzont drogą w stronę Shoshone.

Dolina śmierci motocyklem

W Shoshone znajduje się zajazd z campingiem, restauracja, stacja benzynowa, muzeum z małym sklepikiem i nawet lotnisko. Ale kiedy my tutaj przyjechaliśmy, byliśmy jedynymi gośćmi. Miejsce wyglądało zupełnie jak opuszczone. Restauracja tymczasowo zamknięta, przed zajazdem i na stacji żadnego samochodu. Pokręciliśmy się trochę po okolicy i mieliśmy już ruszać dalej, kiedy obok naszych motocykli zaparkował samochód. Wysiadły z niego dwie kobiety, a kiedy jedna z nich nas usłyszała, od razu na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

To była Pani Anna, która wiele lat temu wyemigrowała z Polski. Już tutaj – na miejscu – poznała męża, założyła rodzinę, ma swój dom w pobliżu Los Angeles, o którym nam opowiadała. Obecnie była w trakcie podróży ze swoją teściową po Kalifornii – jej mama chciała zobaczyć raz jeszcze miejsca, które pamiętała z młodości. Podczas tego krótkiego spotkania dowiedzieliśmy się więcej o okolicy, niż z jakiegokolwiek innego przewodnika i to dzięki nim godzinę później, zamiast jechać drogą przez bezkresne równiny Doliny Śmierci, siedzieliśmy zanurzeni po szyję w gorących źródłach Tecopa.

Niefortunny upadek

Nietrudno się zatracić i zapomnieć o czasie, będąc w takim miejscu. Słońce powoli malowało okoliczne pagórki najpierw na złoto, później na pomarańczowo. Woda przyjemnie rozgrzewała. Nijak myśleliśmy, żeby wychodzić, ale kiedy na niebie zaczęły mrugać do nas wesoło pierwsze gwiazdy to był znak, że zostało nam już niewiele czasu, jeśli nie chcemy jechać po zmroku, nawet jeśli nasz camping był oddalony o zaledwie kilkanaście mil.

Wróciliśmy się kawałek drogą, którą już jechaliśmy, a później odbiliśmy w boczną szutrówkę. Wyglądała na całkiem niezłą, ale po chwili, pojawiło się sporo rozjeżdżonego, sypkiego żwiru…  I pewnie tutaj wielu z Was już domyśla się, jak się to skończyło. Nie inaczej –  tylne koło Pigletka uślizgnęło się, a ja z moim niewielkim doświadczeniem, nie dałam rady opanować motocykla i chwilkę później epicko leżałam na ziemi. Piglet leżał obok, również epicko, wbity w żwirową zaspę na poboczu. Idealnie na rozwidleniu dróg. Otrzepując się z piachu i kurzu, popatrzyłam na Pigletka – biedak leżał obdrapany, ze złamaną klamką sprzęgła i wygiętym błotnikiem. Po chwili przybiegł Szymek, przepchnęliśmy razem motocykl kilkanaście metrów dalej, do miejsca, gdzie o ironio, mieliśmy właśnie rozbić camping, ale ja postanowiłam zaliczyć glebę kilka metrów przed.

Tego dnia już nie próbowaliśmy naprawiać Pigleta, zrobiło się zupełnie ciemno, więc najpierw musieliśmy zadbać o nasz dom, a i do tego byliśmy już bardzo głodni. Naprawę klamki zostawiliśmy na następny dzień.

Dolina śmierci motocyklem

Znów Pahrump i piękny nocleg na terenach BLM w okolicach miasta

Klamka okazało się, że pękła w najmniej fortunnym miejscu, bo na mocowaniu jej do kierownicy. Nie byliśmy w stanie jej skleić tak, żeby zachować jej ruchomość. Szymek zaimprowizował i przy użyciu trytytek, taśmy izolacyjnej, gumy od ekspanderów i śruby od GoPro, udało mu się naprawić sprzęgło na tyle, że działało i miało nam pozwolić wrócić się do Pahrump, gdzie dzień wcześniej widzieliśmy kilka sklepów motocyklowych.

Początkowo nie czułam się pewnie z nową klamką, ale po chwili już zapomniałam o klamce i w zasadzie przestałam na nią zwracać uwagi. I gdybym nie upierała się głupio, że nie dam rady tak jechać, to zaoszczędzilibyśmy cały dzień, ale mądry Polak po szkodzie – i wtedy tego nie wiedziałam. W pierwszym sklepie motocyklowym, który znaleźliśmy, żadna z klamek, które były na składzie niestety nie pasowała do mojego Prosiaka. Chłopaki zaproponowali, że mogą nam zamówić pasującą, jednak najwcześniej na wtorek. Nie bardzo chcieliśmy tracić tyle dni na czekaniu, dlatego pojechaliśmy do następnego sklepu, w którym wydawało nam się, że na pewno dostaniemy nową klamkę, w końcu był to salon Kawasaki, ale… był zamknięty do wtorku. Później zajrzeliśmy do Wallmart’a, wpadliśmy na pomysł, że może udałoby się zaadaptować klamkę rowerową, a w Wallmart zazwyczaj jest bardzo dobrze zaopatrzony. Niestety nie ten w Pahrump i wszystkie klamki rowerowe były dostępne tylko na zamówienie. Na naszej mapie, mieliśmy jeszcze jeden punkt – sklep żelazny, w których często mają różne rupiecie, więc może i klamka by się znalazła. Podjechaliśmy pod sklep, wyjaśniliśmy właścicielowi, jaki mamy problem, a on zawołał swojego pracownika, który zajmował się naprawą kosiarek i innych sprzętów ogrodowych. Ja już zaczęłam się śmiać w myślach, że nie dość, że Piglet obdrapany i połamany to jeszcze chcą mu zamontować klamkę od kosiarki. No cudak. Na szczęście, klamki od kosiarki, pasującej do Prosiaka Pan nie miał, ale okazał się być motocyklistom i powiedział nam, że najprawdopodobniej ma zapasową u siebie w garażu i może przywieść nam ją jutro z rana. Woo-hoo!

Resztę dnia i noc spędziliśmy na ogromnych terenach BLM, znajdujących się dookoła miasta. Wstaliśmy o wcześnie. Plan był taki, żeby jak najszybciej zebrać nasze obozowisko i w okolicach godziny 8 rano być już w już okolicach sklepu. Chcieliśmy jak najszybciej naprawić klamkę i ruszyć znów w stronę Death Valley. Tak, jak zaplanowaliśmy – tak zrobiliśmy. Pan ze sklepu żelaznego z samego rana czekał na nas z zapasową klamką, wszystko się układało. Zdjęliśmy starą klamkę, zamontowaliśmy nową i… niestety okazało się, że przez nieco inną konstrukcję linka sprzęgła, nawet po poluzowaniu, była zbyt naciągnięta i nie byłam w stanie docisnąć klamki ręką. Wymieniliśmy klamkę na starą, Szymek zamontował swoją improwizowaną konstrukcję, która dawała radę do tego pory. A my postanowiliśmy, że mimo wszystko, jedziemy tego dnia do Death Valley, bez dłuższego czekania w Pahrump. A później się zobaczy.

Motocyklami przez Dolinę śmierci – Zabriskie Point

Tym razem z Pahrump nie pojechaliśmy w stronę Shoshone. Wybraliśmy inną drogę przez Amargosa, skąd dalej drogą 190 pojechaliśmy w stronę Death Valley. Kiedy tylko wyjechaliśmy z miasta, znów otoczyły nas pustynne krajobrazy ciągnące się hen hen i góry malujące się daleko gdzieś na horyzoncie. Uwielbiamy to poczucie wolności, którą daje nam bezkresna przestrzeń, szum wiatru w kasku, miarowy rytm silnika naszych motocykli. Im bliżej byliśmy Death Valley tym bardziej zbliżaliśmy do gór. W pewnym momencie pustka zniknęła i zaczęły nas otaczać rdzawe skały wysokich wąwozów. Minęliśmy słynny Zabriskie Point, na który jeszcze tego dnia wróciliśmy, ale najpierw naszym celem był camping. Do wieczora mieliśmy jeszcze kilka godzin, a to właśnie wtedy słońce najbardziej spektakularnie oświetla wzgórza widoczne z Zabriskie Point. Chwilę później, wąwozy znów ustąpiły miejsca ogromnej przestrzeni Doliny Śmierci, a my przemierzaliśmy ją na naszych motocyklach, kierując się w stronę Furnance Creek. Gdzieś z prawej strony mignęły nam zielone palmy hotelu The Inn, które niesamowicie kontrastowały z otaczającym je pustynnym krajobrazem. Chwilę później zobaczyliśmy znaki informujące, że oto dojechaliśmy do Furncance Creek.

Zaparkowaliśmy w miejscu, które najbardziej przypominało centrum. Po przeciwnej stronie była stacja benzynowa z horrendalnie wysokimi cenami paliwa, ale była w razie potrzeby, a to ważne. Niedaleko dalej znajdowało się Visitor Center, gdzie mogliśmy zapłacić za camping, kupić bilety wstępu, książki i inne parkowe gadżety. Obok nas był camping, który nie wyglądał zbyt spektakularnie – wybetonowany z równo rozdzielonym terenem na parcele, z których niektóre miały przyłącze dla dużych camperów. Całe szczęście to nie był camping, którego szukaliśmy, bo nasz – Texas Springs, umiejscowiony był nieco wyżej na pobliskim wzgórzu, w otoczeniu karłowatych drzew i krzewów.

Właśnie skończyliśmy rozkładanie namiotu, kiedy słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi, a  my nie mogliśmy oprzeć się pokusie, żeby ten dzień pożegnać na Zabriskie Point.

Pamiętajcie o karcie America the Beautiful, która uprawnia nas do wielokrotnego wstępu na teren wszystkich parków narodowych i terenów rekreacyjnych w całych Stanach Zjednoczonych. Jednorazowe wejście to zwykle koszt około 25-30$, natomiast koszt karty to 80$, także to spora oszczędność, jeśli planujemy odwiedzenie przynajmniej kilku parków. Po więcej informacji zapraszamy tutaj – do naszego innego wpisu.

Motocyklami przez Dolinę śmierci – Badwater Basin

Kiedy następnego dnia, stanęliśmy na brzegu Badwater – najgorętszego i najsuchszego miejsca Ameryki Północnej – nie byliśmy do końca pewni, czy na pewno jesteśmy we właściwym miejscu. Badwater Basin na zdjęciach, które pamiętaliśmy, wyglądało jak surrealistyczna pustynia solna, rozciągająca się tak daleko, jak sięga ludzkie oko. Tymczasem, przed nami malowało się nieskazitelne i niczym niezmącone lustro wody, powstałe tutaj w wyniku intensywnych opadów – dzieło niszczycielskiego huraganu Hilary.

Dolina śmierci motocyklem

Dzień wcześniej, mijaliśmy po drodze usuwiska, zerwane drogi, wąwozy wyżłobione rwącą wodą – to były również pozostałości huraganie Hilary. Nie bez powodu Death Valley została w całości zamknięta dla ruchu turystycznego na długi czas. A my nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście, że było nam dane zobaczyć na własne oczy, nie tylko zniszczenie, ale i piękno, które po sobie pozostawił.

Motocyklami przez Dolinę śmierci – Golden Canyon i Devil’s Golf Course

Przy Golden Canyon mieliśmy się zatrzymać tylko na chwilkę, w strojach motocyklowych ciężko chodzi się w pełnym słońcu, ale już sam początek szlaku Golden Canyon, pierwsze kilkaset metrów od wejścia, wyglądały na tyle imponująco, że postanowiliśmy przejść się nieco dalej. Złotawe, wysokie ściany kanionu wytyczały szlak, pnący się powoli w górę. Ten szlak niegdyś był drogą łączącą Badwater z Zabriskie Point, a pozostałości tej drogi gdzieniegdzie były jeszcze widoczne. Kawałki płaskich, betonowych płyt kontrastujące z chropowatymi skałami wąwozu, były świadectwem niszczącej potęgi przyrody, jej siły i ogromu, która w 1976 roku dosłownie zmyła z powierzchni istniejącą drogę. Dzisiaj pozostał tylko pieszy szlak, który dalej ciągnie się do Red Cathedral, wielkiej czerwonawej skały, przypominającej swoim wyglądem gotycką katedrę. Ścieżka odbija też w stronę Zabriskie Point, z którego poprzedniego dnia obserwowaliśmy szlak z góry i dalej zawraca przez Gower Gulch.

O ile Golden Canyon był tuż obok głównej trasy biegnącej przez Death Valley, to do Devil’s Golf Course musieliśmy dojechać kawałek, bardzo przyjemną szutrową drogą, która prostą linią przecina dolinę. Delvil’s Golf Course, podobnie jak Badwaater, powstało w miejscu słonego jeziora, które niegdyś pokrywało całą Dolinę Śmierci. Jezioro wyparowało dziesiątki tysięcy lat, pozostawiając po sobie sól. Ta zaś białym, śnieżnym puchem przykryła cały, otaczający nas krajobraz. Stąpając ostrożnie pomiędzy kamieniami, nie do końca byliśmy pewni, czy to miliony solnych kryształów, czy może mróz, trzaska pod naszymi butami.

Dolina Śmierci motocyklem

Motocyklami przez Dolinę śmierci – Panamint Springs

Gdy myśleliśmy o Dolinie Śmierci, jednym z najgorętszych miejsc na ziemi, gdzie wiedzieliśmy, że temperatura potrafi spokojnie dojść do 50°C, malowała nam się sucha, surowa kraina. Wydawało nam się, co utwierdziła nazwa, że to miejsce zupełnie pozbawione życia. A tymczasem, kiedy jechaliśmy w stronę Panamint Springs, zalało nas morze falujących żółtych kwiatków, gdzieniegdzie poprzetykanych zielenią traw. Później dowiedzieliśmy się, że nazywają Desert Gold – Złotem Pustyni. Usiana tymi nieśmiałymi kwiatami Dolina Śmierci, znów pokazała nam zupełnie nowe oblicze. Deszcze, które przyniósł ze sobą huragan Hilary, dla ludzi były tragedią, ale nie dla przyrody. Dla Doliny Śmierci była to woda życia, która pozwoliła tysiącom nasionek ukrytych pod warstwami kamieni i piachu, czekających na lepszy czas, znów zakiełkować i zakwitnąć. I to był dopiero początek, bo w kwietniu, kiedy już dawno byliśmy gdzieś w Kostaryce, Death Valley rozkwitła na dobre. My natomiast tego dnia pożegnaliśmy się z Doliną Śmierci i pomknęliśmy dalej w stronę Los Angeles.

W Death Valley spędziliśmy kilka cudownych dni. Dni mijały nam na powolnym zwiedzaniu okolicy, a wieczory na powrotach do naszego prowizorycznego domu, rozpalaniu ogniska, w cieple którego rozgrzewaliśmy zmarźnięte kości. Czasami odwiedzaliśmy naszego sąsiada – Dave’a, którego poznaliśmy jeszcze pierwszego dnia na campingu. Podczas, kiedy my byliśmy na Zabriskie Point, Dave zostawił nam pod namiotem butelkę wina i porąbane, gotowe do rozpalenia drzewo na ognisko. Tego samego wieczoru, zabraliśmy wino, i drewno, i poszliśmy do niego. Tak oto narodziła się nasza znajomość. On opowiadał nam jak mu się żyje w Stanach Zjednoczonych, my mu o naszych podróżach i przygodach. A czasami po prostu w milczeniu razem patrzyliśmy na lśniące brokatem gwiazd niebo. Później jeszcze nasze drogi przecięły się w niezwykłej dla nas chwili i może kiedyś o tym napiszemy, ale na dzisiaj już kończymy. I wysyłamy Ci, chłopie, masę uśmiechu i ciepła! Trzymaj się i realizuj marzenia!

Dolina śmierci motocyklem
Dolina śmierci motocyklem

Jakie jest najlepszy okres na odwiedzenie Death Valley?

Niedawno amerykańskie media obiegła przykra wiadomość o śmierci motocyklisty z powodu przegrzania w Death Valley. Sześciu jego przyjaciół, z którymi podróżował, zostało przetransportowanych helikopterem do szpitala z tego samego powodu. Do tragedii pewnie by nie doszło, gdyby motocykliści nie zignorowali ostrzeżeń, bo Dolina Śmierci, nie bez powodu nosi miano jednego z najgorętszych miejsc na naszej planecie. Temperatury latem tutaj potrafią spokojnie oscylować pomiędzy 40℃ – 45℃, a najwyższa jaką zanotowano wynosiła prawie 57℃. Pozostałe sezony są bardzo przyjemne, chociaż zimną potrafi tutaj też spaść śnieg. My Dolinę Śmieci w Kalifornii zwiedzaliśmy na początku zimy i chyba lepszego czasu nie mogliśmy sobie wybrać. W ciągu dnia było przyjemnie, słońce aż nadto nam nie dokuczało, a noce nie były tak zimne, jak się spodziewaliśmy i prawdę powiedziawszy, bardziej wymarzliśmy w Joshua Tree Park niż tutaj.

Dolina śmierci motocyklem

Motocyklami przez Dolinę Śmieci – gdzie nocować?

W kwestii noclegów to w Death Valley każdy znajdzie coś dla siebie. Zarówno długodystansowi podróżnicy, którzy mają ograniczony budżet, jak również i Ci, którzy wyjazdy planują bardziej na wypasie. Znajdziemy tutaj dużo darmowych terenów, na których możemy rozbić namiot, przez campingi państwowe, campingi prywatne, aż po kilka luksusowych resortów w samym centrum pustyni w otoczeniu palm. Poniżej kilka przydatnych informacji dla osób, które jednak preferują, tak jak my, noclegi pod niebem.

  • Na terenie Death Valley można rozbić namiot przy niemalże każdej drodze szutrowej. Ważne jest tutaj, żeby samochód pozostawić przy drodze, a namiot rozstawić co najmniej milę od drogi. Bardzo popularnymi miejscami są: Echo Canyon Road, Hole in the Wall Road, Cottonwood Canyon Road, Racetrack Road, Warm Springs Canyon Road.
  • Dolina Śmierci oferuje nam aż 9 campingów! Część z nich jest całoroczna, część sezonowa, w standardzie bardzo zróżnicowanym, bo na części z nich nie będziemy mieli nawet dostępu do wody. Najbardziej znany i najlepiej wyposażony to Furnace Creek Campground, który lepiej jest zarezerwować wcześniej, bo miejsca na nim dość szybko znikają. Pozostałe całoroczne to: Mesquite Spring, Emigrant i Wildrose. Działają na zasadzie first came, first served. Sunset, Texas Springs, Stovepipe Wells to campingi sezonowe, a Mahagony Flat i Thorndike to campingi, do których dojedziemy tylko drogą szutrową i nie znajdziemy tam żadnej infrastruktury.
  • Fiddlers Campground, Stovepipe Wells RV Park, Panamint Springs Resort to campingi prywatne, usytuowane przy resortach. Tutaj obowiązuje wcześniejsza rezerwacja, a info o nich znajdziecie na konkretnych stronach hoteli.
Dolina śmierci motocyklem

P.S. Klamkę udało nam się wymienić dopiero w Los Angeles u naszego mechanika Rayana, a kiedy do niego przyjechaliśmy, obok klamki leżały już nowiutkie handbary.

Posty powiązane

Zostaw komentarz

Privacy Preferences
When you visit our website, it may store information through your browser from specific services, usually in form of cookies. Here you can change your privacy preferences. Please note that blocking some types of cookies may impact your experience on our website and the services we offer.