Zaplanowaliśmy nasz wyjazd w Bieszczady motocyklem dość intensywnie: Solina, Bieszczadzka Przystań Motocyklowa, Pętle Bieszczadzkie, Ustrzyki Górne, ruiny zamku w Sobieniu i na samym końcu serpentyny w Górach Słonnych. Oczywiście zakładaliśmy, że pogoda będzie świetna, chociaż prognozy niekoniecznie, ale i tak z lekkim sercem poszliśmy spać, bo przecież jak śpiewał Kaczmarski “tutaj jesienią jak w rajskim ogrodzie, oprócz istnienia nic Cię nie obchodzi”. Niezależnie od pogody.
Wypad w Bieszczady motocyklem – przystanek numer jeden – Solina
Solina jest jednym z ulubionych miejsc, do którego motocykliści lubią zaglądać, ale nie tylko. Taka bieszczadzka Mekka. Nic dziwnego, bo jest piękna jak zawsze, a we wrześniu pokazała nam się ze strony, z której jej jeszcze nie znaliśmy. Tym razem nie była pełna życia i wesoła, nie było słychać śmiechu i gwaru. Była spokojna, nostalgiczna, w powietrzu było czuć zbliżającą się jesień. Większość ludzi zbierała już swój interes na zimę, przystań była czynna, ale tylko dla statków, kilka samotnych żaglówek i niedobitki turystów. Idealna pora, żeby wyciszyć się przy szklance grzanego piwa i dźwiękach szant.
Jak to było z tą Soliną? O historii słów kilka
Zalew Soliński ma smutną historię. Przed wojną w samej Solinie mieszkało prawie 800 osób. Całkiem sporo. Ludzie byli związani z piękną, zieloną doliną. Mieszkali w niej od lat, z dziada, pradziada, budowali szkoły, cerkwie, kościoły, cmentarze, na których chowali swoich bliskich, wiązali z tym miejscem swoją przyszłość, to była ziemia, którą kochali. Później wszystkim kazano się wyprowadzić, spakować dorobek życia i opuścić swój dom, do którego już nigdy nie mieli wrócić.Prace rozpoczęto w 1960 roku. Oprócz inżynierów, budowlańców i robotników różnej maści do Soliny przyjechali także „specjaliści” zajmujący się ekshumacją zwłok. Obiecano bowiem, że wszystkie cmentarze zostaną przeniesione.
– Wykopywali z grobów ludzkie szczątki i przewozili na cmentarz w Wołkowyi. Niektóre leżały jeszcze w zbutwiałych trumnach, inne luzem. Straszny to był widok…
Tak się jednak nie stało, bo w latach 90 wędkarze z Polańczyka zauważyli pływające krzyże i trumny. Wywołało to ogromne poruszenie, bo na zalanych terenach znajdowało się aż pięć cmentarzy, które podobno ekshumowano i przeniesiono w inne miejsca. Jednak znalezione ludzkie kości i trumny na brzegu zalewu temu przeczyły. W opracowaniu „Elektrownia wodna Solina – roboty końcowe” można przeczytać, że na zalanych terenach znajdowały się tylko trzy cmentarze, a nie pięć – Solina, Wołkowyja i Teleśnica i grzebowisko zwierząt w Solinie. Szczątki zwierząt uległy spaleniu, a cmentarze ekshumowano. Nasuwa się pytanie, co z pozostałymi dwoma – sokolskim i chrewskim?
– Nie zapomnę, jak burzyli kościół. W jednej chwili rozpętała się burza, pioruny biły, jakby nadchodziła apokalipsa. Mama stała w sieni, a i tak jej nogi poparzyło. Starsi ludzie potem mówili, że to Bóg się rozgniewał za zamach na Jego dom.
Nie tylko Solina miała być zalana
Pod wodą miała się znaleźć nie tylko Solina. Również przysiółki Zadział i Podkaliszcze, Teleśnica Sanna z przysiółkiem Łęg, Horodek, Chrewt, część Sokolego, Zawozu, Rajskiego i Wołkowyi. Domy kazano rozbierać we własnym zakresie. Jeśli ktoś się sprzeciwił, otrzymywał nakaz wyprowadzenia się, a jego gospodarstwo było zrównywane spychaczami z ziemią. Dobytek ludzie musieli przewozić konnymi wozami, wiele kilometrów, po dziurawych drogach, które nawet teraz, w XXI wieku, pozostawiają wiele do życzenia. Kierownictwo nie przejęło się prośbami mieszkańców o chociażby jedną ciężarówkę. Nie lepiej też potraktowano miejsca kultu świętego. O ile cerkiew z Soliny rozebrano i złożono na nowo (dzisiaj znajduje się w sanockim skansenie), to gorszy los spotkał wiele kościołów, które po prostu wysadzono w powietrze.
– Serce pęka. Tam tylko wielka głębia, a ja ciągle widzę swój dom. 400 metrów od brzegu, palcem mogę wskazać i się nie pomylę.
Wszystko to w słusznej sprawie, smutek tylko ogarnia, że na łzach i krzywdzie ludzkiej. Nie chcemy osądzać ludzi, którzy podjęli decyzję o zalaniu Soliny i pobliskich wsi. Jeśli istnieje pojęcie mniejszego zła to na pewno je wybrali. Dzięki nim, uregulowano gospodarkę wodną dopływów Wisły, ale cały czas zastawiamy się, czy nie można było całego procesu przeprowadzić w inny, bardziej ludzki sposób. Pewnie usłyszelibyśmy, że takie czasy.
Wypad w Bieszczady motocyklem – przystanek numer dwa – Przystań Motocyklowa
Kto nie był, koniecznie musi zawitać do Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. Co prawda nie mieliśmy szczęścia poznać gospodarza, o którym słyszeliśmy już legendy, ale przywitała nas miła, młoda gospodyni, goszcząc genialnym sernikiem, kawą i rozmową. Jesteśmy prawdziwymi wielbicielami wszelkiej maści serników i ten naprawdę był domowy. Na pewno tutaj wrócimy, bo czuć moc z tego miejsca, niestety wrześniową porą nieco już opustoszałego. Dopiliśmy kawę i ruszyliśmy dalej, trochę naokoło Wielką i Małą Pętlą Bieszczadzką przez Ustrzyki Górne w kierunku Leska i serpentyn w Górach Słonnych. Jeśli ktoś nieco zgłodniał i sama kawa jest niewystarczająca, można nieźle zjeść w Zajeździe Pod Czarnym Kogutem, jednak obiad do niskobudżetowych tam nie należy.
Wypad w Bieszczady motocyklem – przystanek numer trzy – Ustrzyki Górne
Nie mogliśmy nie zajrzeć do Ustrzyk Górnych, które to już od wielu lat gości w naszych sercach, jako miejsce młodzieńczych wypadów, ognisk z gitarą, piosenek SDM-u, smaku pierwszego wina i kanapek z keczupem (bo tylko na tyle wystarczyło kasy). Teraz, wraz z upływem czasu, przynajmniej według naszej opinii, coraz bardziej zatraca swój oryginalny klimat. Największym rozczarowaniem była knajpka z muzyką reggae „Bieszczadzka Legenda” w miejscu, w którym kiedyś stała „U rzeźbiarza”. Albo się zestarzeliśmy za szybko, albo zbyt wiele wspomnień łączyło nas z tym miejscem, żeby nowa odsłona knajpy do nas trafiła. Pana Andrzeja Lacha, który ją wcześniej prowadził, w Ustrzykach Górnych już nie ma.
Pewnie wielu pamięta jego piosenki śpiewane przy ognisku i opowieści, które może i nie zawsze były do końca prawdziwe, ale miały wtedy swój niepowtarzalny klimat. Podobno oddał interes synowi, któremu aż tak się nie powodziło i dlatego sprzedał lokal. Pan Andrzej żyje nadal w Bieszczadach, gra na gitarze, śpiewa i rzeźbi. Słyszeliśmy, że można go znaleźć w okolicach Łopienki, tym razem tego nie sprawdzaliśmy, ale na pewno będziemy chcieli zrobić to w przyszłym sezonie. Kto nie miał przyjemności z nim rozmawiać, powinien, bo zawsze warto poznać prawdziwą, bieszczadzką legendę. Póki jest jeszcze czas. Ruszyliśmy dalej, przez Lesko do wsi Wujskie, gdzie zaczynają się, chyba wszystkim dobrze znane, serpentyny Słonne.
Wypad w Bieszczady motocyklem – przystanek numer cztery – Słonne serpentyny
Najdłuższe w Polsce serpentyny znajdują się właśnie na Podkarpaciu w górach Słonnych. To już nie Bieszczady, ale rzut beretem od nich, a każdy lubiący nieco bardziej ostre winkle motocyklista powinien przejechać trasę pomiędzy wsią Wujskie a Tyrawą Wołoską. To jeden z najefektowniejszych tego typu odcinków w Polsce, nie jest aż tak bardzo malowniczy jak od niego oczekiwaliśmy, ale daje wiele frajdy i emocji. Co ciekawe, kiedy nie było tam jeszcze nawierzchni asfaltowej, zakrętów było więcej. Do lat 70. XX wieku tamtejsza droga liczyła 42 serpentyny, obecnie jest ich 18.
Podkarpacie to nie tylko Bieszczady! Koniecznie zajrzyjcie do naszego wpisu z innego trIpu po przepięknym Podkarpaciu.
Z chęcią bym odtworzyla waszą trasę, ale marny ze mnie kierowca!
Więcej wiary we własne możliwości, na pewno byś sobie poradziła 🙂
Na pewno jest tam pięknie inaczej niż w dużych miastach, nigdy nie byłam w Bieszczadach, chyba dlatego że nie ma tam wody :-))
Jak to nie ma wody? 🙂 Przyjeżdżaj w takim razie właśnie nad opisywany Zalew Soliński, do żeglowania rewelacyjna miejscówka, choć przez swoje wiatry potrafi być zdradliwa dla niektórych zbyt pewnych swoich umiejętności 🙂
To musi być super uczucie wolności tak jechać przed siebie w tak pięknych krajobrazach
Jeżeli jeszcze jedzie się we wspaniałym towarzystwie, to nic więcej do szczęścia nie potrzeba 🙂
W Bieszczadach byłam całe lata temu i podobało mi się.
Na takie stwierdzenie nie pozostaje nic innego jak powiedzieć: w pełni się zgadzam 🙂 Bieszczady są piękne! 🙂 Wracaj w te rejony, wiele się pozmieniało 🙂
Niesamowita ta historia zalewu Solińskiego. Byłem raz w Bieszczadach na pieszej wędrówce i tamże ale nie miałem o tym pojęcia.
Natomiast pamiętam brudne schroniska, śliskie błoto w górach, mokry namiot i buty które mi się rozpadły w trasie.
A ja jestem święcie przekonany, że takie jak Twoje wspomnienia są najlepsze 🙂
Nigdy nie byłam w tamtej okolicy Polski, a tym bardziej motorem. Widzę ze warto 🙂
Moje ukochane Bieszczady… Piekne widoki! Pozdrawiam cieplo! ?
Planuję wyjazd w Bieszczady już od dawna. Miejsca piękne, tylko dystans i perspektywa jazdy 7-8 godzin, trochę mnie przerastają 😉 Historia Soliny bardzo ciekawa, wcześniej nigdy jej nie słyszałam.
tylko w naturze można się tak niesamowicie wyciszyć. ja uwielbiam puszczę solską, odkryłem ją rok temu i z pewnością będę wracać 😉
Cześć Robercie! Szczerze mówiąc, to nigdy nie byliśmy w Puszczy Sokolskiej, a oglądając Twoje zdjęcia, to możemy powiedzieć, że nawet szkoda. 🙂 Mam nadzieję, że znajdziemy czas, żeby nadrobić braki. 🙂